La poesia è sempre benvenuta sul nostro blog, per cui i versi di Milena, filologa e profonda conoscitrice di letteratura, sono scritti, oltre che con l’anima, anche con la maestria di chi la parola la sa forgiare a seconda degli effetti che l’autrice vuole produrre nel lettore. Intendiamo l’evocazione di sensazioni visive ed uditive che soltanto una efficace semantica è in grado di ottenere. Le poetessa, nelle presenti opere, non nasconde un rapporto fortemente conflittuale con una parte di umanità, causa delle sue delusioni, che la porta a rifugarsi nelle bellezze della natura e della poesia:
“Crederò solo agli uccelli, alle foglie e ad alcune poesie.
Si fidava delle erbe, dell’alba e delle lacrime forse ancora”.
E’ per stemperare l’amarezza di questo conflitto che abbiamo scelto una foto raffigurante un mare calmo, trasparente e caldo per renderlo simbolo di pacificazione.
Grazie Milena!
Guido Parisi

*
Zatrzymuję słowa na brzegu ust.
Mogłabym rzucić je na wiatr w nadziei,
że spadną na ziemię żyzną i plon wydadzą obfity,
lecz lękam się, iż owoc ich może być gorzki,
gdy staną się ciałem.
*
Będę wierzyła tylko ptakom, liściom i niektórym wierszom.
Ufała trawom, świtom i łzom może jeszcze.
Będę czytała słowa jakby były prawdziwe
i w snach wołała będę Twoje imię.
Będę pachniała jaśminem, bólem i księżycem.
Dotykać wiatru będę, rozwitych włosów słońca,
sukni samotnych i nieobecności Twojej.
A kiedy zasnę cicho i się już nie zbudzę,
tylko zmierzch będzie dłuższy
i ziemia cieplejsza od mego ciała.
*
Jeszcze się trzymam tej gałęzi tak kruchej jak szerlit,
co ozdobi zastygłe nadgarstki i osamotnione palce.
Jeszcze się trzymam łaskawej klamki,
nim drzwi zamkniesz szyfrem nieznanym umarłym.
Jeszcze się trzymam ciepło przy rozpalonych zmysłach
na gorącym przyłapanych nieostygłym uczynku,
choć dłonie i stopy już kostnieją i włosy popieleją cicho.
Jeszcze kurs trzymam, choć wiatru już uchwycić
nie mogą się wstążki przy sukni i kwiaty jabłoni.
Jeszcze dobrze się trzymam paru myśli naiwnych
jak poręczy bez schodów, steru bez okrętu.
Jeszcze się trzymam kurczowo skurczów serca okrutnych.
Trzymam w ryzach jego porywy ostatnie,
nim pęknie jak kryształ z siódmej wysepki Murano,
jak przeciągnięta na stronę śmierci milknąca struna,
jak dzban z wodą życia rozbity na progu wieczności.
Jeszcze się trzymam, choć w garści nie trzymam już nikogo,
jedynie jednego w otwierającej się dłoni obola
na drogę do cmentarnej isoli.
Już czeka żałobna gondola.
Nenie, egzekwie. Officium defunctorum.
*
Zrywam słowa z łąk głębokich,
dalekich pastwisk, pól zapomnianych.
Z rosy otrząsam rzęsy i stopy.
Ostre osty chwastów tnące kolce
w palce nieostrożne wsuwają.
A potem nagła maków miękkość płynie
i pochylone nad nimi motyle we mgle nikną.
Wysokie trawy płowieją z wolna
w lepkich miodnych rękach słońca.
Mdleją powoli w stygnącym skwarze,
co z tępą kosą czasu nad ich wiotkimi
zielonymi jeszcze szyjami stoi.
W pustych wazonach ust układam wyrazy.
Bukiety zdań zerwanych świeżo
w szeleszczący celofan szeptu owijam.
Różowe chabrów języki trzymam za zębami.
*
Z podartej tkaniny nieba
Srebrne nitki płaczem zimnym
w strzępach opadły na ziemię.
Błękitny spopielał baldachim.
Kurz na poddaszu.
Prochy umarłych aniołów.
Cisza po burzy.
Milczenie gniewu.
Trzeba białą watą chmur opatrzyć rany,
pozszywać złotymi igłami, połatać.
Plaster księżyca nalepić uważnie.
Chuchać lekkim chłodnym wietrzykiem.
Rano po ranie tylko blizny na trawie,
krągłe krople w letargu uśpione,
które roztrąci śpiew ptasi tupot owadzi.
Gaza mgły się podniesie.
Lazur. Larum. Lacrimosa.
*
Złote wstążki z nieruchomej głowy słońca
wplatam w płomień jeszcze żywego warkocza.
Przesuwam czułe palce po szorstkiej skórze drzewa.
Szelest sukni opada z ramion nagich do stóp bosych.
Opłatek ciała układam w zielonych ustach ziemi.
Rozchylam bramę warg pąsowych, by srebrny obol księżyca
mógł wsunąć swój chłodny niemy język.
Ciemnoczerwone rzeki zbiegają do serdecznego źródła.
Piersi wzbierają jak morze w oddechu falami szumiące i cichną.
Cisza jest ciemnością, czarną tkaniną pod rzęs frędzlami.