Bożena Topolska Moja kwarantanna/La mia quarantena

il

Bozena TopolskaLaureata in drammaturgia presso l’Università di Cracovia, Bozena Topolska è traduttrice sia giurata sia di opere letterarie. Grande appassionata del mondo italiano in tutti i suoi aspetti, ella partecipa attivamente al dibattitto culturale dell’antica ed importante città polacca, per cui ci riteniamo lusingati della sua presenza tra i nostri lettori e collaboratori. Il suo racconto, scritto con la volontà di esprimere una testimonianza da far conoscere, esprime con realismo e crudezza il quadro preoccupante, a livello umano, sociale e politico, in cui ci si è trovati improvvisamente. Ma, mentre molti  hanno mostrato di rendersi conto della gravità della situazione con una certa distrazione iniziale, lei, invece, afferma di avere percepito immediatamente il pericolo incombente.

Grazie Bozena! Ti esprimiamo la nostra gratitudine per il tuo prezioso contributo e speriamo di ospitarti di nuovo sul nostro blog.

 

Kiedy Olga Tokarczuk w swoim noblowskim przemówieniu wypowiedziała słowa: „Coś jest ze światem nie tak. (…) Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy”, to czy komuś przemknęła przez głowę myśl, że już niedługo na planecie Ziemia może się coś wydarzyć? Coś, co sprawi, że to, o czym mówi polska noblistka zauważymy?  W każdym razie nikt chyba nie myślał, że Ziemia tak szybko zapłacze (tak właśnie interpretuję pojawienie się koronawirusa, jako płacz Ziemi, która woła o pomoc), bo już prawie niczego „nie zauważamy”.

Prawie z dnia na dzień zmieniło się życie milionów ludzi na całej kuli ziemskiej. Zmieniło się też moje życie. Siłą rzeczy wysłałam się na kwarantannę, choć początkowo miałam o niej mgliste pojęcie. Najpierw docierały do nas niewiarygodne zdjęcia opustoszałych włoskich miast Lombardii, które zaczęły przypominać surrealistyczno-metafizyczne obrazy Giorgia de Chirico. Patrząc na nie doznawałam uczucia dziwności istnienia, a towarzyszyła temu, parafrazując tytuł powieści Milana Kundery, jakaś „niezwykła ciężkość bytu”. Było i pięknie, i strasznie! Bardzo podobne uczucie towarzyszyło mi jeszcze dwa dni temu, kiedy weszłam na krakowski Rynek po dwóch miesiącach nieobecności tam.

Każdy z nas ma swoją kwarantannę. Nie ma dwóch takich samych. Kiedy jako państwo zamknęliśmy granice, szkolnictwo, restauracje, większość sklepów, ograniczyliśmy możliwość poruszania się do wyjść koniecznych, to w pierwszej chwili – ku własnemu zdziwieniu – nawet odetchnęłam, (pomijając oczywiście powód tych ograniczeń). Jestem tłumaczką, pracuję głównie w domu, home office towarzyszy mi przez całe życie i czuję się z tym dobrze. Pech chce, że język, z którego tłumaczę, to właśnie jest włoski; od dwóch miesięcy nie mam żadnej pracy, ale za to bogate życie towarzyskie w sieci z moimi włoskimi i polskimi klientami. W związku z przewidywaną (i niestety potwierdzającą się) dużą ilością wolnego czasu miałam nadzieję, że nadrobię różnego rodzaju zaległości, przeczytam mnóstwo książek, uporządkuję dawno nieodwiedzane zakamarki mieszkania – wreszcie będę miała na to czas, gdyż świat nie będzie mnie już tak kusił do wyjścia. Jakbym czekała na urzędowe i przymusowe zwolnienie tempa życia! Jakże się myliłam! W miarę upływu czasu zauważyłam, że nie mam na nic siły, że nie rzucam się na lekturę, że nie chce mi się nic porządkować i trochę zabetonowałam się przy komputerze i telewizji (bardziej niż zwykle), wysyłając i odbierając różnego rodzaju (śmieszne i mniej śmieszne) informacje, aż w końcu poczułam niewyobrażalne zmęczenie tą nieustanną wymianą informacji ze znajomymi, z przyjaciółmi i całkiem nieznanymi mi ludźmi. Dzisiaj rozumiem, że była to spontaniczna próba radzenia sobie z lękiem, niekiedy przerażeniem i samotnością. To wzajemne „iskanie się”, jak nazywa nieustanną aktywność w sieci Michael Harris w świetnej książce „Inna samotność. Życie w pojedynkę” (tę przeczytałam), jednak chwilowo spełniło swoją rolę. Potem poprosiłam wszystkich znajomych, żeby nie przysyłali mi już nic na żaden komunikator. Nie było to wcale takie proste, dla nich – dalej się iskali.

Poczułam się gorzej, kiedy zadzwoniono do mnie z hospicjum, w którym przebywa moja mama (lat 90), i dowiedziałam się, że ma zapalenie płuc. Odwiedziny w takich placówkach były już wstrzymane, pani doktor zaznaczyła jednak, że jeśli będzie z mamą całkiem źle, to powiadomi mnie, żebym mogła się pożegnać … To był trudny moment, zwłaszcza, że nikt nie miał pewności, czy to nie jest koronawirus. Na szczęście nic takiego się nie potwierdziło, a mama pokonała chorobę. Zajęłam się więc ochroną mojego 90-letniego taty.

Czas

Kiedy myślę o tym początku pandemii dzisiaj, to mam poczucie, że wydarzyło się to bardzo, bardzo dawno temu… Kiedy czas zostaje wzięty niejako w nawiasach, to jego percepcja się zmienia. Tuż przed pandemią byłam z koleżanką w teatrze na spektaklu poświęconym Zuzannie Ginczance – to było moje ostatnie „normalne” wyjście z domu i wydaje mi się ono nieprawdopodobnie odległe w czasie i przestrzeni, jakby miało miejsce w innej epoce …

Lęk

Tak, towarzyszył mi czasami. Bałam się, że zachoruję, a jestem w grupie ryzyka ze względu na chorobę onkologiczną. Pięć lat temu zawalił mi się świat i wtedy uratował mnie spokój i od tamtego czasu wiem, że w sytuacjach granicznych, kryzysowych spokój jest najlepszym doradcą. Dlatego udało mi się i teraz opanować wyłaniającą się od czasu do czasu hydrę zwierzęcego strachu. Czasami popłakiwałam, jak w czasie choroby, ale potem czułam się lepiej, więc pozwalałam sobie na takie oczyszczenie.

Co mi pomagało

Może będzie to dla niektórych zaskoczeniem, ale „uspokajały” mnie lektury tematycznie związane z Holokaustem. One uzmysławiały mi, że nie tak dawno inni mieli naprawdę gorzej i skoro niektórzy to przetrwali, to ja też przetrwam, gdyż stopień zagrożenia jest mimo wszystko nieporównywalnie lżejszy, z tego zdawałam sobie sprawę w całej pełni. Książki te były takim rodzajem szczepionki, można powiedzieć, że klasycznym katharsis.

W związku z tym, że jako Polska byliśmy spóźnieni w stosunku do Włoch o jakieś 2 – 3 tygodni, więc „List z przyszłości” Franceschi Melandrii, który obiegł sieć, dotarł do mnie na czasie, a właściwie przed czasem. Wiele z tego, co pisała, przebiegało u mnie bardzo podobnie. Prowadziłam bardzo bogate życie towarzyskie w sieci, aż do utraty tchu. Odnowiłam wiele starych, wartościowych znajomości z ludźmi, z którymi dawno nie utrzymywałam kontaktu; czasami ja dzwoniłam do nich, innym razem oni do mnie, a rozmowy z nimi były bardzo budujące i pomocne. Niestety, inne stare i ważne przyjaźnie zostały zawieszone (mam nadzieję, że nie utracone). Melandri pisała: „Z całkowitą jasnością ujawni się prawdziwa natura ludzi, którzy was otaczają”. Nie miałam siły na wysłuchiwanie teorii spiskowych. Pandemia, jak każdy kryzys, weryfikuje nawet trwałe, wieloletnie związki międzyludzkie, niestety. Wielki żal. Ale na szczęście rodzą się nowe relacje. Panta rhei!

Siłę czerpałam również ze świadomości, że cały personel medyczny pracuje teraz dosłownie w pocie czoła, w bardzo trudnych warunkach; myślałam o samotnych ludziach umierających na OIOM-ach. W tym czasie tak właśnie umarł ktoś z mojej rodziny.

Pomocne też było „przytulanie się” do każdej przyjemnej chwili, poczynając od wypicia kawy, a kończąc na wspaniałych rozmowach z ludźmi, ważnej lekturze, obejrzeniu dobrego filmu (niekoniecznie katastroficznego, choć takie też mnie pociągały). Codziennie starałam się chociaż na chwilę wyłączyć z wszechobecnej rzeczywistości, złapać oddech. Porządkując jednak trochę różne szpargały natrafiałam na stare zdjęcia, a co za tym idzie powracały dobre wspomnienia i po raz pierwszy poczułam tak doniosłą ich moc. Złapałam się na tym, że uciekam myślami do dzieciństwa i młodości. Przeszłość jest ważna, jest nierozerwalną cząstką nas; te podróże w czasie pozwoliły mi się oderwać od teraźniejszości, chociaż na chwilę.

O dziwo miałam dobry sen, choć należę do osób, które mają z tym kłopoty. Prawdopodobnie duża koncentracja na wszechobecnym temacie tych dni, jakim był wirus, spowodowała duże zmęczenie i wyczerpanie organizmu, i sen przychodził łatwiej. Głęboka koncentracja na  czymś, sama w sobie, jest bardzo zdrowym stanem umysłu.

Zdaję sobie sprawę, że moja sytuacja domowa była o wiele lepsza od położenia innych ludzi. Nie pilnowałam dzieci przy zdalnym nauczaniu, nie byłam skazana na przebywanie z tymi samymi osobami przez całą dobę, nie muszę się w związku z tym z nikim rozwodzić.

Co mnie boli

To, że w Polsce mamy niejako dwa wirusy i chyba ten polityczny jest nawet bardziej wyczerpujący niż biologiczny.  Boli mnie to, że nasz chory rząd zamiast zajmować się epidemią i pomagać ludziom udźwignąć finansowe, społeczne i psychiczne skutki epidemii, zajmował się (i nadal to robi) sobą i parciem do przeprowadzania wyborów za wszelką cenę, nie zważając na zagrożenie.

Ostatnie zdanie z „Listu z przyszłości” F. Melandrii brzmiało: „ (…) kiedy to wszystko się już skończy, świat nie będzie taki, jaki był”.

Za wcześnie, aby wróżyć, jaki będzie świat po pandemii. Obserwując stopniowy powrót do „nowej normalności” – jak to się utarło mówić – nie mam wielkich nadziei na to, że ludzkość będzie dużo mądrzejsza, a w tym najmniej zmian widzę w klasie politycznej wszystkich państw. Czas pokaże, jak odrobimy tę lekcję. Obawiam się nawet, że świat będzie bardzo podobny i to mnie martwi. Żyjemy jeszcze ciągle w pandemii, która nie „przeminęła z wiatrem”, a za kilka miesięcy wiatr może zmienić kierunek …i nie wiemy na jaki. Prawdopodobnie długo jeszcze będziemy cywilizacją rozpieszczonych bachorów, którym wszystko się należy. Mam nadzieję, że się mylę i że zwierzęta nie będą nas po raz drugi pytały: „ludzie, gdzie jesteście?” (mem tyleż śmieszny, co dramatyczny).

La mia quarantena

Quando Olga Tokarczuk ha pronunciato le sue parole nel suo discorso per il premio Nobel: “C’è qualcosa di sbagliato nel mondo. (…) Il mondo sta morendo, e noi non ce ne accorgiamo nemmeno”, è sfuggito a qualcuno il pensiero che presto potrebbe accadere qualcosa sul pianeta Terra? Qualcosa che ci farà notare di cosa parla il premio Nobel polacco?  Comunque, nessuno probabilmente pensava che la Terra avrebbe pianto così velocemente (è così che ho interpreto l’apparizione del coronavirus come il pianto della Terra che grida aiuto), perché non ci accorgiamo quasi più di nulla.

Quasi da un giorno all’altro la vita di milioni di persone in tutto il mondo è cambiata. Anche la mia vita è cambiata. A forza di cose mi sono mandata in quarantena, anche se inizialmente ne avevo una vaga idea. All’inizio ci sono state date immagini incredibili delle città italiane deserte della Lombardia, che hanno cominciato ad assomigliare alle immagini surrealistiche-metafisiche di Giorgio de Chirico. Guardandoli ho provato una sensazione di stranezza dell’esistenza, e questo è stato accompagnato, parafrasando il titolo del romanzo di Milan Kundera, da una “straordinaria pesantezza dell’essere”. È stato bello e terribile! Una sensazione molto simile mi ha accompagnato due giorni fa, quando sono entrata nella Piazza del Mercato di Cracovia dopo due mesi di assenza.

Ognuno di noi ha la sua quarantena. Non ci sono due simili. Quando, come Stato, abbiamo chiuso le frontiere, le scuole, i ristoranti, la maggior parte dei negozi, abbiamo limitato la possibilità di spostarci solo alle uscite necessarie, poi all’inizio – con mia grande sorpresa – mi sono anche preso una pausa, (a parte il motivo di queste limitazioni, ovviamente). Sono una traduttrice, lavoro principalmente a casa, l’home office mi accompagna per tutta la vita e mi sento bene. Purtroppo la lingua da cui traduco è l’italiano; non ho un lavoro da due mesi, ma una ricca vita sociale online con i miei clienti italiani e polacchi. A causa dell’attesa (e purtroppo confermata) di grande quantità di tempo libero, speravo di recuperare ogni tipo di arretrato, leggere un sacco di libri, ripulire gli angoli del mio appartamento – finalmente, avrò tempo per questo, perché il mondo non mi tenterà di andarmene. Come se aspettassi un rallentamento ufficiale e forzato! Quanto mi sbagliavo! Col passare del tempo ho notato che non avevo forza per niente, che non mi buttavo nella lettura, che non volevo pulire niente, e mi sono un po’ legata al computer e alla TV (più del solito), inviando e ricevendo vari tipi di informazioni (divertenti e meno divertenti), finché alla fine ho sentito una fatica inimmaginabile con questo continuo scambio di informazioni con amici, e con persone che non conoscevo affatto. Oggi capisco che è stato un tentativo spontaneo di affrontare la paura, a volte il terrore e la solitudine. È una un fenomeno di “spidiocchiarsi” reciproca, come Michael Harris chiama la continua attività online nel suo grande libro “L’altra solitudine. Vivere da solo”. (questo l’ho letto), ma per il momento è stata soddisfatta. Poi ho chiesto a tutti i miei amici di non inviarmi nulla su nessun comunicatore. Non era per niente semplice, per loro, continuavano a spidiocchiarsi.

Mi sono sentita peggio quando sono stata chiamata dall’ospizio dove stava mia madre (anni ’90) e ho scoperto che ha la polmonite. Le visite in tali istituti erano già sospese, ma la dottoressa ha indicato che se le cose si fossero messe male con mia madre, mi avrebbe informato per poterla salutare… È stato un momento difficile, soprattutto perché nessuno era sicuro che non si trattasse di un coronavirus. Fortunatamente, niente del genere è stato confermato, e la mamma ha sconfitto la malattia. Così mi sono presa cura di proteggere mio padre di 90 anni.

 

Tempo

Quando penso all’inizio della pandemia oggi, ho la sensazione che sia successo molto, molto tempo fa… Quando il tempo è tra parentesi, la sua percezione cambia. Poco prima della pandemia ero con un’amica a teatro per vedere uno spettacolo su Susanna Ginczanka – questa è stata la mia ultima uscita “normale” da casa e mi sembra che sia incredibilmente lontana nel tempo e nello spazio, come se fosse avvenuta in un’altra epoca …

Ansia

Sì, a volte mi accompagnava. Avevo paura di ammalarmi, sono a rischio a causa di una malattia oncologica. Cinque anni fa il mondo è crollato e poi la pace della mente mi ha salvato e da allora so che in situazioni di crisi borderline la pace della mente è il miglior consigliere. Ecco perché sono riuscita a controllare animalesc l’idra della paura che di tanto in tanto emerge. A volte ho pianto, come quando ero malata, ma poi mi sono sentita meglio, così mi sono lasciata purificare.

Cosa mi ha aiutato

Questo può essere una sorpresa per alcune persone, ma sono stata “rassicurata” dalle letture relative all’Olocausto. Mi hanno fatto capire che non molto tempo fa, altri si trovavano davvero in siyuazione  peggiore, e siccome alcuni sono sopravvissuti, sopravviverò anch’io, perché il grado di pericolo è ancora incomparabilmente più leggero, ne ero pienamente consapevole. Questi libri erano una sorta di vaccino, si potrebbe dire che il classico katharsis

Come Polonia eravamo in ritardo di circa 2 o 3 settimane rispetto all’Italia, così la “Lettera dal futuro” di Francesca Melandri, che gestiva la rete, mi è arrivata in tempo, anzi in anticipo. Molto di quello che ha scritto è stato molto simile per me. Ho condotto una vita sociale molto ricca nella rete, fino a quando ho perso il fiato. Ho fatto molte vecchie e preziose conoscenze con persone con cui non ero in contatto da molto tempo; a volte le ho chiamate io, a volte loro hanno chiamato me, e parlare con loro è stato molto edificante e utile. Purtroppo, altre vecchie e importanti amicizie sono state sospese (spero non andate perse). Melandri ha scritto: “Con totale chiarezza, la vera natura delle persone intorno a te sarà rivelata”. Non ho avuto la forza di ascoltare le teorie cospirative. Una pandemia, come ogni crisi, verifica anche relazioni umane durature e a lungo termine, purtroppo. Un grande rammarico. Ma fortunatamente nascono nuove relazioni. Panta rhei!

Ho anche tratto forza dalla consapevolezza che tutto il personale medico ora lavora letteralmente nel sudore, in condizioni molto difficili; pensavo alle persone sole che muoiono in terapia intensiva. È così che è morto uno della mia famiglia in quel momento.

È stato anche utile “coccolare” ogni momento piacevole, dal bere il caffè alle grandi conversazioni con la gente, alle letture importanti, alla visione di un buon film (non necessariamente catastrofico, anche se ne ero attratta). Ogni giorno ho cercato di uscire dalla realtà onnipresente per almeno un momento, per riprendere fiato. Tuttavia, mentre sistemavo un po’ di gergo diverso, mi sono imbattuta in vecchie foto, e così mi sono tornati dei bei ricordi e per la prima volta ho sentito il loro potere così importante. Mi sono sorpresa a fuggire con il pensiero alla mia infanzia e alla mia giovinezza. Il passato è importante, è una parte inseparabile di noi; questi viaggi nel tempo mi hanno permesso di staccarmi dal presente, almeno per un po’.

Sorprendentemente, ho dormito bene, anche se sono uno di quelli che hanno problemi. Probabilmente la grande concentrazione sul tema onnipresente di quei giorni, che era un virus, ha causato grande stanchezza ed esaurimento, e il sogno è venuto più facilmente. Una profonda concentrazione su qualcosa, di per sé, è uno stato d’animo molto sano.

Mi rendo conto che la mia situazione a casa era molto migliore di quella di altre persone. Non ho guardato i bambini a distanza, non ero condannata a stare con le stesse persone 24 ore su 24, quindi non devo divorziare da nessuno.

Cosa mi fa male

Il fatto che in Polonia abbiamo, per così dire, due virus e credo che quello politico sia ancora più estenuante di quello biologico.  Quello che mi fa male è che invece di occuparsi dell’epidemia e di aiutare le persone a far fronte alle conseguenze finanziarie, sociali e psicologiche dell’epidemia, il nostro governo malato si stava (e si sta ancora) occupando di se stesso e spingeva per le elezioni a tutti i costi, indipendentemente dalla minaccia.

L’ultima frase della “Lettera dal futuro” di F. Melandria è stata: “…quando tutto questo sarà finito, il mondo non sarà più come prima”.

È troppo presto per prevedere come sarà il mondo dopo la pandemia. Osservando il graduale ritorno ad una “nuova normalità” – come si dice adesso – ho poche speranze che l’umanità sia molto più saggia, e non vedo il minimo cambiamento nella classe politica di tutti i Paesi. Il tempo ci mostrerà come faremo questa lezione. Ho persino paura che il mondo sarà molto simile e questo mi preoccupa. Viviamo ancora in una pandemia che non è “passata con il vento”, e tra qualche mese il vento potrebbe cambiare direzione… e non sappiamo in quale direzione. Probabilmente saremo una civiltà di mocciosi viziati, che meritano tutto. Spero di sbagliarmi e che gli animali non ce lo chiedano una seconda volta: “Gente, dove siete?” (mem divertente quanto drammatico).

 

 

 

 

 

Rispondi

Inserisci i tuoi dati qui sotto o clicca su un'icona per effettuare l'accesso:

Logo di WordPress.com

Stai commentando usando il tuo account WordPress.com. Chiudi sessione /  Modifica )

Foto di Facebook

Stai commentando usando il tuo account Facebook. Chiudi sessione /  Modifica )

Connessione a %s...